niedziela, 29 lipca 2012

O wszystkim i o niczym - prywatnie ;)

No tak... Wygląda na to, że latem (kiedy czyha na mnie mnóstwo aktywności i możliwości) regularne blogowanie nie jest moją najmocniejszą stroną. Czy ktoś już opanował rozciąganie doby? :)) Ostatnio mało piszę, ale regularnie zaglądam na Wasze strony i niemal codziennie wpadam na pomysł "o! to byłoby fajne na bloga!" ;) Wakacyjna aura nie sprzyja siedzeniu przed komputerem, ale nie zniknę na stałe, nie ma mowy! 

Gdzie jestem jak mnie nie ma? Przede wszystkim - pracuję w nowym miejscu. Właśnie mija pięć tygodni odkąd się tam zatrudniłam. Wiele kwestii już ogarnęłam, ale czeka na mnie jeszcze kilka nieodkrytych obszarów :) A po pracy ... spędzam czas na zewnątrz, bez komputera. Leniuchuję w ogrodzie, nadrabiam zaległości czytelnicze, odświeżam język niemiecki, widuję się ze znajomymi i oczywiście z narzeczonym, jeżdżę na wycieczki, grilluję, imprezuję na urodzinach / chrzcinach / weselach, ... :) Fajny czas. Kocham lato :))) Oprócz tego namiętnie poszerzam zakres ślubno-weselnych inspiracji (bo po prostu sprawia mi to przyjemność :)) i powoli planuję rajd po salonach z sukniami. Żeby nie było zbyt słodko, to myślę też o tym, że powinnam zasiąść do pisania pracy magisterskiej. Obrona już za trzy miesiące, a ja jestem w ... lesie :) i żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce! Niestety z tego powodu moja blogowa aktywność podczas najbliższych kilkunastu tygodni będzie ograniczona...

Kolejna sprawa: zapuszczam grzywkę. Kilka lat temu nie chciałam słyszeć o jej obcięciu. Kiedy już obcięłam, to przez kolejnych kilka nie chciałam słyszeć o zapuszczaniu. Jak widać kobieta zmienną jest ;) Obecnie przeżywam trudny okres przejściowy związany z jej zapuszczaniem. Nie jest ani na tyle długa, żebym mogła założyć ją za ucho / wpiąć w koński ogon, ani na tyle krótka, żebym mogła nosić ją na czole i przy okazji zachować pełną widoczność. Kombinuję z piankami, lakierami, żelami, fluidami, opaskami, wsuwkami i innymi cudami. Nie ma lekko :] ale dam radę. A jeśli efekt mi się nie spodoba ... to zetnę ;)))

Zważając na fakt, że lato sprzyja zdrowemu odżywianiu wzięłam się za swoje menu. Mam do zrzucenia 3-4 kilogramy (a konkretniej: po kilka centymetrów w talii, brzuchu i udach), więc kiedy jak nie teraz? Warzywniaki pełne sezonowych smakołyków to jest to :) Bardzo pomocna okazuje się androidowa aplikacja na telefon "Licznik kalorii".


Wbrew nazwie nie chodzi tu tylko o kalorie :)) Aplikacja umożliwia prowadzenie dziennika żywności. Daje informacje o kaloryczności i wartości odżywczej wszystkich spożytych w ciągu dnia posiłków (z napojami włącznie) oraz przedstawia procent pokrycia dziennego zapotrzebowania na energię (obliczanego na podstawie wagi, wzrostu, wieku i trybu życia). W każdej chwili można poszerzyć bazę produktów zgodnie z informacjami z opakowania (dzisiaj wprowadzałam do niej kaszę gryczaną ;)). Oprócz tego polecam korzystanie z dziennika ćwiczeń - można wybrać konkretną aktywność (na przykład sen ;)), wprowadzić czas jej trwania i przeczytać, ile kalorii dzięki niej poszło w niepamięć :) Kalendarz diety pokazuje bilans. Oczywiście aplikacja jest obarczona pewnym marginesem błędu (bo np. pomidorówka gotowana na zasmażce będzie bardziej kaloryczna niż ta na samej wodzie, czego program nie uwzględnia), ale i tak ułatwia samokontrolę i panowanie nad kulinarnymi pokusami :)) Liczę na to, że żywieniowa dyscyplina (bez popadania w skrajności :)) w połączeniu z działaniami do których codziennie przymusza mnie ta pani ...

(foto: tumblr.com)

... przyniesie oczekiwane rezultaty :))

Przy okazji małe postowe love! Powyższe zdjęcie (to, na którym widzicie mój telefon ;)) edytowałam w rewelacyjnym internetowym programie PicMonkey (KLIK), o którym dowiedziałam się z TEGO posta Pauli. Dzięki! :)))

Kończę ten przydługi wywód. Pora przygotować prowiant do pracy. Jego częścią będzie to:


;)

Dawno się nie słyszałyśmy - dajcie znać co u Was! Jakieś zmiany w wyglądzie, nowe postanowienia, sukcesy? Nowe ulubione aplikacje? Pomysły na zdrowe i smaczne posiłki? Wakacyjne plany, wspomnienia? Dzielcie się wszystkim, co tylko przyjdzie Wam do głowy :))

czwartek, 12 lipca 2012

Testerkami Sanoflore zostały ... :)

Zakładam, że część z Was już niecierpliwie czeka na wyniki rozdania zorganizowanego przeze mnie we współpracy z marką Sanoflore (KLIK). Oto one!

Przypomnę, że do wygrania były dwa orzeźwiające żele pod prysznic wyżej wspomnianej marki - po jednym dla każdej z dwóch zwyciężczyń losowania: wariant z sokiem z Cytryny Bio oraz z kojącymi płatkami kwiatów z Hibiskusa Bio.


Kosmetyki zostaną wysłane losowo. A do kogo? No właśnie ;) Jeden z wariantów trafi w ręce ...


Słomki!

Natomiast drugi powędruje do ...

 
Black Rose!

Gratuluję! Czekam na maile z adresami do wysyłki i Waszymi numerami telefonów (są one niezbędne ze względu na to, że przesyłki zostaną nadane kurierem). Brak informacji do 7 dni uznam za rezygnację z wygranej i podstawę do wylosowania nowej zwyciężczyni. Mój adres mailowy: viollet.blogspot@gmail.com. Kiedy już otrzymacie swoje orzeźwiające żele używajcie, porównujcie, oceniajcie i przygotowujcie się do napisania recenzji - będę Was o nie prosiła w pierwszej połowie sierpnia. Przyjemnego testowania :))

środa, 11 lipca 2012

Żelazny zestaw :)

Upał panujący w Polsce od kilkunastu dni daje nam do wiwatu, hm? Jak lubię wysokie temperatury, tak tych przekraczających 30 stopni C sama mam już dość ;) Każdego dnia już godzinę po chłodnym prysznicu mam ochotę na kolejny - dla orzeźwienia i dla zachowania pełnej higieny... No właśnie. Na szczęście nie mam problemu związanego z nadmierną potliwością, jednak w trakcie gorącego lata siłą rzeczy jest ona wzmożona. Z tego powodu teraz wyjątkowo starannie dbam o higienę ciała. O ile jesienią / zimą / wiosną wystarcza mi sam antyperspirant, o tyle latem zabezpieczam się dodatkowo. Oto mój żelazny zestaw na czas, kiedy temperatury w cieniu przekraczają standardowe wartości:


Bloker marki Ziaja oraz ulubiony antyperspirant, czyli Nivea Energy Fresh z trawą cytrynową.

Bloker Ziaja zamknięty jest w białym pojemniku o pojemności 60 ml, zakończonym sprawnie działającą kulką. Używam go mniej więcej raz w tygodniu, na noc. Jednorazowe, dość nieprzemyślane zastosowanie go na wydepilowaną kilka godzin wcześniej skórę nie było dobrym pomysłem - szczypanie i zaczerwienienie towarzyszyły mi przez kolejnych kilka godzin. Po użyciu preparatu na skórę, która danego dnia nie była depilowana nie odnotowałam skutków ubocznych :) Bloker Ziaja niestety pachnie dość nieprzyjemnie - na szczęście ów zapaszek jest wyczuwalny wyłącznie podczas aplikacji. Da się przeżyć ;) Ważne, że specyfik naprawdę działa! W gruncie rzeczy po jego zastosowaniu nie potrzebowałabym już żadnego wspomagacza, jednak profilaktycznie każdego dnia używam jeszcze klasycznego antyperspirantu. Przetestowałam ich wiele, odkrywając przy okazji mnóstwo bubli (np. Nivea Double Effect) i jeden mocno kompatybilny z moją skórą ideał, czyli Nivea Energy Fresh :) Obecnie posiadam wersję w opakowaniu 50 ml z kulką, ponieważ na sklepowej półce zabrakło mojej ulubionej wersji w sprayu, w szklanej buteleczce (nie mylić z dezodorantem w aerozolu :)).

(foto: amazon.de)

Jest to opcja przede wszystkim bardziej higieniczna niż kulka, ale... jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ;)) Ogólnie rzecz biorąc antyperspirant Energy Fresh cechuje się skutecznością, łagodnością nawet dla uwrażliwionej przez depilację skóry i przyjemnością stosowania, która wynika głównie z ładnego, orzeźwiającego zapachu trawy cytrynowej :) Jestem mu wierna od dobrych kilku opakowań.


Z zestawem, w skład którego wchodzą: chłodny prysznic, mydło, Bloker Ziaja i antyperspirant Nivea Energy Fresh żaden upał mi niestraszny ;) Lato, trwaj!

Macie swój ulubiony, sprawdzony antyperspirant? Jaką formę najchętniej wybieracie? Kulka, sztyft, spray czy aerozol? :)

wtorek, 10 lipca 2012

Brat bliźniak :)


Zaledwie przedwczoraj zaprezentowałam Wam mój ulubiony lakier do paznokci, czyli Strawberry Fields od China Glaze (KLIK). Pamiętacie? Komentarz Czytelniczki podpisującej się jako beauty-labyrinth uświadomił mi, że w swojej kolekcji mam lakier niemal bliźniaczo podobny do wspomnianego różu ChG. Mowa o MIYO Mini Drops - Raspberry.Spójrzcie same:



Dwa praktycznie identyczne, nasycone, dość ciemne róże ze złotymi drobinkami. Na paznokciach również wyglądają bardzo podobnie (w obu przypadkach 2 warstwy + top coat):



Wizualnie nie ma między nimi żadnej różnicy. Dlaczego więc namiętnie używam China Glaze, podczas gdy Miyo głównie zalega w pudełku? Odpowiedź jest krótka: jakość. O ile malowanie paznokci lakierem Strawberry Fields jest czystą przyjemnością, o tyle malowanie emalią Miyo doprowadza mnie do szewskiej pasji. Na nic zdają się jego walory zapachowe (pachnie podczas nakładania) ;) Lakier jest zbyt rzadki - niemal za każdym razem rozlewa mi się na skórki, po pomalowaniu paznokci mam jeszcze sporo "sprzątania"... Bez drewnianego patyczka i zmywacza w pisaku ani rusz. Niezbyt treściwa konsystencja dodatkowo utrudnia równomierne pokrycie płytki paznokcia. Trzeba wprawy, żeby uniknąć prześwitów i smug. Dwie warstwy to absolutne minimum, podczas gdy w przypadku ChG już jedna obfita warstwa daje radę. Niestety to nie koniec wad. Trwałość jest oczywiście kwestią indywidualną, jednak u mnie Miyo ściera się, a czasem nawet odpryskuje już drugiego dnia. Z kolei China Glaze trzyma się w stanie nienaruszonym minimum przez cztery doby... U Was oczywiście może być odwrotnie :) W moim odczuciu na korzyść Miyo przemawia tylko dostępność. Cena również jest korzystniejsza, jednak nie można zapomnieć, że pojemność to tylko 8 ml, podczas gdy w butelce ChG dostajemy aż 14 ml produktu.

Myślę, że stało się jasne, dlaczego wolę Truskawkowe Pola od Malinki ;) Jednak nie skreślajcie Miyo! Jeśli jesteście zakochane w tym kolorze, niestraszne Wam ewentualne problemy podczas aplikacji i niezbyt szałowa trwałość - spróbujcie :)) Efekt jest tego wart! Też będę używać Raspberry od Miyo... jak tylko otrząsnę się z żałoby po doszczętnym zużyciu jego starszego brata ;)

niedziela, 8 lipca 2012

Niedopatrzenie... ;)

Odkąd mój blog istnieje, pokazałam Wam już dziesiątki lakierów do paznokci. Od wczoraj nie mogę wyjść z podziwu nad samą sobą - jak to możliwe, że wśród nich nie znalazł się jeszcze mój absolutny ulubieniec ever?! Używam go niemal na okrągło, a jeszcze Wam go nie zaprezentowałam... Skandal. Należą mi się napominające baty ;) Czas nadrobić to niedopatrzenie! Przedstawiam Wam lakier China Glaze - Strawberry Fields :))



Już po lekturze wstępu łatwo było się domyślić, że mój ulubieniec będzie różowy ;)) 80% mojego lakierowego zbioru to odcienie tej kobiecej, wdzięcznej barwy. Jest jednak coś, co wyróżnia Strawberry Fields na tle innych różowych lakierów: przepiękny złoty shimmer :))


Kiedy do boskiego odcienia dołożę pozostałe zalety tego lakieru, czyli: fantastyczny, dość szeroki pędzelek, idealną gęstość (lakier nie jest tępy, a jednocześnie nie rozlewa się po skórkach), szybkie wysychanie, doskonałą współpracę z innymi preparatami (topy, wysuszacze, odżywki), megatrwałość i bezproblemowe zmywanie otrzymuję prosty wniosek: Strawberry Fields od China Glaze to ideał :)))

Nie wierzycie w tę trwałość godną mistrza? Spójrzcie na moje paznokcie. Zdjęcie zrobiłam czwartego dnia od pomalowania ich różem ChG.


Zero starć, odprysków, pęknięć i innych tego typu atrakcji :)) Jedynie niewielki odrost od skórek zdradza, że manicure nie jest już pierwszej świeżości.

Spójrzcie na stopień zużycia widoczny we wnętrzu tej pękatej, 14-mililitrowej butelki wypracowany wyłącznie przeze mnie w ciągu kilku miesięcy:


Mówiłam, że lubię ten lakier. Czy ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości? ;)

piątek, 6 lipca 2012

Żyj BIOaktywnie! Włącz się do testów :))

Niejednokrotnie pisałam na blogu, że jestem wielką fanką kosmetyków Sanoflore (KLIK). Wszystkie mniej lub bardziej doskonałe dla mojej skóry i zmysłów :)) Tym większą radość sprawiła mi propozycja marki dotycząca przetestowania jedwabistego olejku do ciała, twarzy i włosów oraz nowości w asortymencie, czyli jedwabistego żelu pod prysznic :)) Przystałam na nią z niekłamaną radością. Przesyłka jest już u mnie :)


Do paczki dołączono bardzo ładną, kremową eko-torbę na zakupy. Miły i przyjazny środowisku gest :)

Nowy, jedwabisty żel pod prysznic Sanoflore występuje w trzech wariantach: z sokiem z Cytryny Bio, z kojącymi płatkami kwiatów z Hibiskusa Bio oraz ze zmiękczającym ekstraktem z Wanilii Bio. 

(foto: funpage Sanoflore - facebook.com)

Ostatni z nich jest już w moim posiadaniu. A teraz uwaga! W porozumieniu z Weroniką (przedstawicielką marki Sanoflore) przygotowałam dla Was niespodziankę - macie szansę zostać testerkami jednej z dwóch pozostałych wersji jedwabistego żelu pod prysznic! :)) Zwyciężczynie zostaną wyłonione drogą losowania.


By wziąć udział w losowaniu:

1. Musisz być publicznym obserwatorem bloga Na obcasach.
2. Musisz zostawić komentarz pod tym postem, w którym napiszesz:
- pod jakim nickiem obserwujesz Na obcasach
- jakim zapachem najchętniej otaczasz się podczas kąpieli ;)

Warunkiem uczestnictwa w zabawie jest zobowiązanie do rzetelnego przetestowania otrzymanego kosmetyku oraz do przesłania mi maila z jego recenzją, która następnie ukaże się na moim blogu w ramach tzw. recenzji gościnnejWszystkie zgłoszenia zostaną potraktowane jako niewypowiedziana akceptacja tego warunku ;)

Rozdanie zamykam w środę 11. lipca o 23:59.
Wyniki losowania podam tak szybko jak to tylko będzie możliwe :)

Powodzenia!

czwartek, 5 lipca 2012

Przekupstwa ciąg dalszy ... ;))

Trzy tygodnie temu próbowałam odkupić swoją krótką nieobecność na blogu serwując Wam sałatkę, po czym ... znowu zniknęłam. Właściwie bez powodu. Chyba po prostu potrzebowałam "urlopu od komputera", relaksu poza murami budynków i popołudniowego nicnierobienia wynagradzającego mi stres związany chociażby z nową pracą. Kilkanaście miesięcy temu zakładałam bloga z myślą "nic na siłę, to przyjemność i hobby a nie przymus czy obowiązek". W myśl tej zasady urządziłam sobie urlop również od blogosfery. Dzisiaj ogłaszam koniec - stęskniłam się za Wami! Oczywiście wiem, że ponownie muszę wkupić się w Wasze łaski ;))) dlatego i tym razem przychodzę z czymś grzechu wartym. Zapraszam na jabłkowe crumble! :)))

Sukces tego deseru tkwi w jego prostocie. To tak zwana "szybka szarlotka". Do jej przygotowania potrzebujesz:

kilku dużych jabłek (polecam odmianę Ligol) - z powodzeniem można zastąpić je innymi owocami :)
szklanki cukru
pół kostki miękkiego masła
ok. 1,5 szklanki mąki pełnoziarnistej / krupczatki
3 łyżek wody

Przygotowanie:

Jabłka umyj, obierz i pokrój w sporej wielkości kostkę. Przesmaż je z 1/3 szklanki cukru i wodą aż staną się rumiane i lepkie.


Przełóż je do naczynia żaroodpornego / blachy do pieczenia / foremek.


Przygotuj kruszonkę. Zrobisz to zagniatając w misce masło, mąkę (polecam razową) i pozostałą część cukru do powstania dużych okruchów. Zasyp nią jabłka.


Włóż naczynie do piekarnika nagrzanego do 200 stopni C i piecz 30 minut na termoobiegu. Po upieczeniu wyjmij, pozwól deserowi choć trochę ostygnąć ;) a następnie nałóż porcję na talerz, dodając do niej kulkę (lub dwie ;)) lodów śmietankowych (można użyć Big Milka zdjętego prosto z patyczka ;)).


Niebo w gębie! Crumble smakuje rewelacyjnie zarówno na ciepło, jak i na zimno, prosto z lodówki. Z uwagi na panujące obecnie upały druga opcja wydaje mi się nadzwyczaj kusząca :))

Skusiłam Was? Czy może jednak wyszłam z wprawy? ;)))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...